Czy domy będą tanieć w 2024 roku? Prognozy dla rynku
Zagadnienie "Czy domy będą tanieć 2024" spędza sen z powiek tysiącom Polaków marzących o własnych czterech kątach. Niestety, większość ekspertów nie ma najlepszych wiadomości dla osób planujących zakup w najbliższych miesiącach. Ci z nas, którzy spodziewają się znaczących zmian i gwałtownych spadków cen, niestety się rozczarują.

Analizując dostępne prognozy rynkowe, wyłania się dość spójny obraz przyszłości cen nieruchomości. Przewidywania wskazują, że znaczące spadki, na które liczyło wielu, raczej nie nastąpią w najbliższym roku. Obraz rynku kształtują liczne, czasem sprzeczne siły.
Zgodnie z przewidywaniami ekspertów, pierwsze, wyczekiwane przez niektórych, pierwszych obniżek cen możemy spodziewać się najwcześniej w drugim kwartale roku 2024. Nie będzie to jednak gwałtowny spadek, a raczej to, co rynek nazywa delikatną korektę. Długoterminowo, w horyzoncie dwuletnim, prognozy niestety mówią o dalszych wzrostach, które sumarycznie mogą osiągnąć nawet około 7 procent, co jest kiepską wiadomością dla marzących o tanim zakupie.
Okres | Prognoza Rynkowa Cen Nieruchomości | Czynniki Wpływające |
---|---|---|
Początek 2024 | Stabilizacja/Dalszy łagodny wzrost | Wyhamowanie impulsu Kredytu 2%, wciąż wysoki koszt budowy, inflacja |
II Kwartał 2024 | Możliwość delikatnej korekty | Spowolnienie popytu po programie, sezonowość, warunki finansowania |
Horyzont 2 lata (2024-2025) | Prognoza dalszych wzrostów (łącznie do 7%) | Ograniczona podaż nowych mieszkań, wysokie koszty realizacji inwestycji, potencjalny powrót popytu inwestycyjnego |
Aby lepiej zilustrować rynkowe tendencje, przedstawiamy poglądowy wykres prognozy zmian cen nieruchomości w wybranych okresach, bazujący na ogólnych trendach rynkowych.
Prezentowany wykres pokazuje, że choć krótkoterminowo możliwa jest drobna korekta, trend długoterminowy nadal wskazuje na wzrost wartości nieruchomości, co dodatkowo komplikuje sytuację osób bez własnego M. Każdy punkt procentowy ma znaczenie w kontekście realnej dostępności cenowej.
Rozumiejąc te ogólne prognozy, warto zagłębić się w konkretne aspekty, które kształtują obecną dynamikę i odpowiadają na pytanie o przyszłość cen. Rynek nieruchomości to skomplikowany mechanizm, na który wpływa splot czynników makroekonomicznych, legislacyjnych i społecznych.
Jakie czynniki wpływają na obecne ceny domów?
Zrozumienie obecnych cen na rynku nieruchomości przypomina próbę rozwikłania złożonej zagadki, gdzie wiele zmiennych dynamicznie na siebie oddziałuje. Nie ma jednego, magicznego przycisku, który sterowałby wartością metra kwadratowego; jest to raczej orkiestra wielu instrumentów grających jednocześnie.
Patrząc wstecz, zauważymy momenty, w których dynamika wzrostu cen była zaburzona. Pierwszym takim okresem, który wrył się w pamięć wielu, był początek pandemii COVID-19. Wówczas na krótko, w pierwszym okresie, pojawiło się spowolnienie.
Wprowadzony wtedy lockdown wywołał znaczącą niepewność gospodarczą, ale co ważniejsze z perspektywy transakcji, znacznie wydłużył formalny proces zakupu. Notariusze, urzędy, banki – wszystko pracowało wolniej lub było wstrzymane, co fizycznie utrudniało finalizację transakcji i na chwilę przystopowało popyt.
Kolejnym, znacznie silniejszym czynnikiem, który miał realną moc zahamowania, a nawet odwrócenia trendu wzrostowego, były agresywne podwyżki stóp procentowych. Rada Polityki Pieniężnej, w obliczu rosnącej inflacji, sięgnęła po klasyczne narzędzie – drastycznie podniosła koszt pieniądza.
Efektem było lawinowe zwiększenie rosnące koszty kredytów hipotecznych. Raty poszybowały w górę, a jednocześnie banki zaostrzyły kryteria udzielania finansowania, co dla wielu osób marzących o zakupie domu czy mieszkania oznaczało koniec marzeń lub ich odroczenie na czas nieokreślony.
To właśnie w drugim kwartale [np. 2022 roku, po serii podwyżek], zaobserwowaliśmy w niektórych segmentach rynku, głównie wtórnego, pierwsze delikatne spadki cen. Rynek zareagował na ograniczenie popytu zniechęconego brakiem dostępności kredytu i jego kosztem. To było krótkie, ale wymowne przypomnienie o fundamentalnych prawach ekonomii.
Jednak czynniki wpływające na ceny są znacznie liczniejsze i bardziej złożone. Kluczową rolę odgrywa relacja między popytem a podażą. Choć brzmi to banalnie, to sedno problemu: w Polsce wciąż buduje się za mało mieszkań i domów w stosunku do potrzeb.
Strona podażowa boryka się z własnymi wyzwaniami. Ceny materiałów budowlanych, choć wahania bywają, wciąż są na wysokim poziomie. Stal, cement, drewno, ocieplenia – wszystko kosztuje więcej niż kilka lat temu. To bezpośrednio wpływa na koszt realizacji nowych inwestycji przez deweloperów czy budowę domów przez prywatnych inwestorów.
Dodajmy do tego koszt robocizny. Braki wykwalifikowanych pracowników budowlanych to realny problem, który podnosi stawki i wydłuża czas realizacji projektów. Firmy muszą płacić więcej, aby przyciągnąć i zatrzymać fachowców, co oczywiście wlicza się w ostateczną cenę nieruchomości.
Koszty zakupu gruntów pod inwestycje, zwłaszcza w atrakcyjnych lokalizacjach w dużych miastach i ich okolicach, osiągają astronomiczne poziomy. Brak planów zagospodarowania przestrzennego, długotrwałe procedury administracyjne i opór społeczny (tzw. "not in my backyard") ograniczają dostępność terenów.
Biurokracja i czas potrzebny na uzyskanie pozwoleń na budowę to kolejne bariery. Inwestor musi przebrnąć przez gąszcz przepisów, co zajmuje miesiące, a czasem lata. Ten stracony czas to dla niego koszt, który musi odzyskać, podnosząc cenę końcową nieruchomości.
Na stronę popytową, poza wspomnianymi stopami procentowymi, wpływa wiele zmiennych. Siła nabywcza społeczeństwa, czyli realne dochody i zdolność do oszczędzania, jest fundamentalna. Gdy dochody rosną szybciej niż ceny, nieruchomości stają się względnie bardziej dostępne.
Niestety, jak pokażemy w dalszej części, trend ten bywał często odwrotny. Co więcej, inflacja, choć w ostatnich miesiącach zwalnia, przez długi czas skłaniała ludzi do inwestowania w "bezpieczne przystanie" – w tym nieruchomości. Kupno mieszkania czy domu było postrzegane jako sposób na ochronę kapitału przed utratą wartości pieniądza.
Popyt inwestycyjny, zarówno ze strony dużych funduszy wynajmujących mieszkania na skalę masową, jak i drobnych inwestorów kupujących jedno czy dwa mieszkania na wynajem, również windował ceny. Stabilny i rosnący rynek najmu czynił taką inwestycję opłacalną.
Warto wspomnieć o czynnikach demograficznych i migracyjnych. Napływ ludzi do większych miast w poszukiwaniu pracy i lepszego życia generuje naturalny popyt na mieszkania w tych lokalizacjach, co nieuchronnie wpływa na wzrost cen, zwłaszcza gdy podaż nie nadąża.
Zmiany w polityce fiskalnej, np. podatki od nieruchomości, czy regulacje dotyczące najmu krótkoterminowego, mogą lokalnie wpływać na rynek. Każda nowa regulacja prawna wprowadza element niepewności lub zmienia opłacalność inwestycji.
Psychologia rynku również gra rolę. Poczucie, że ceny "zawsze rosną", potrafi stworzyć samonapędzającą się spiralę popytu. Strach przed przegapieniem okazji ("FOMO - Fear Of Missing Out") może skłonić ludzi do zakupu "tu i teraz", nawet jeśli warunki nie są idealne.
Z drugiej strony, oczekiwanie na spadki może wstrzymać popyt, prowadząc do chwilowej stagnacji lub korekty. Obecnie, w obliczu wciąż wysokich cen i niepewności co do warunków kredytowania, wiele osób wstrzymuje się z decyzją, obserwując rozwój sytuacji.
Kondycja całej gospodarki, poziom bezrobocia, PKB – to wszystko są makroekonomiczne wskaźniki, które jak barometr pokazują nastroje i możliwości finansowe społeczeństwa. Dobra koniunktura sprzyja popytowi na nieruchomości; spowolnienie gospodarcze go ogranicza.
Dotacje i programy rządowe, takie jak historyczny "Rodzina na Swoim", czy ostatni "Kredyt 2 procent", są potężnymi instrumentami. Mogą one radykalnie pobudzić popyt i wpłynąć na ceny, co doskonale pokazała historia najnowszego programu.
Podsumowując (choć bez formalnego podsumowania w tym rozdziale), na ceny domów i mieszkań wpływa skomplikowany splot czynników związanych z kosztami budowy, dostępnością gruntów, biurokracją, siłą nabywczą społeczeństwa, dostępnością finansowania, popytem inwestycyjnym i ogólną kondycją gospodarczą. Każdy z nich może pociągnąć ceny w górę lub w dół, ale w ostatnich latach suma tych oddziaływań skłaniała szalę zdecydowanie w stronę wzrostu.
Wpływ programu Kredyt 2% na rynek nieruchomości
Rynek nieruchomości, jak każda dziedzina życia gospodarczego, bywa silnie kształtowany przez interwencje państwa. Program "Kredyt 2 procent", uruchomiony w lipcu [np. 2023] roku, okazał się właśnie takim potężnym impulsorem, który całkowicie odmienił ówczesny obraz rynku.
Pamiętamy jeszcze dobrze okres poprzedzający jego start – rynek lekko przyhamował po serii podwyżek stóp procentowych, a potencjalni kupujący zderzyli się ze ścianą w postaci trudności w uzyskaniu kredytu i jego wysokiego kosztu. Panował pewien zastój.
Wejście w życie programu miało ambitny cel: wsparcie Polaków, przede wszystkim młodych rodzin, w zakupie pierwszego mieszkania czy domu. Mechanizm dopłaty państwa do rat kredytu znacząco obniżał jego oprocentowanie (do symbolicznym 2% plus marża banku), radykalnie zwiększając zdolność kredytową uprawnionych beneficjentów.
Efekt rynkowy był natychmiastowy i dynamiczny. Program, zamiast prowadzić do obniżenia cen, co mogłoby sugerować wsparcie kupującego, zaczęły drożeć, czasem w ekspresowym tempie. To klasyczny przykład sytuacji, gdy bodziec popytowy natrafia na niewystarczającą podaż.
Program Kredyt 2% wlał na rynek kapitał i gotowość zakupu tysięcy osób, które wcześniej, ze względu na wyższe stopy i trudności w uzyskaniu kredytu, nie miały takiej możliwości. To był zastrzyk popytu na ogromną skalę, koncentrujący się głównie na mieszkaniach kwalifikujących się do programu.
Sprzedający – zarówno deweloperzy na rynku pierwotnym, jak i osoby fizyczne na rynku wtórnym – momentalnie zorientowali się w sytuacji. Posiadając produkt, na który nagle pojawiła się ogromna rzesza nowych, finansowo "uposażonych" klientów, poczuli się komfortowo.
To spowodowało, że ceny ofertowe zaczęły rosnąć. Zniknęły marże negocjacyjne, na które mogli liczyć kupujący przed programem. Często ceny na popularnych osiedlach czy w atrakcyjnych lokalizacjach potrafiły wzrosnąć o kilka, a nawet kilkanaście procent w ciągu zaledwie kilku miesięcy od startu K2%.
Na rynku pierwotnym deweloperzy, widząc rosnący popyt, często wstrzymywali sprzedaż kolejnych etapów inwestycji, czekając na możliwość podniesienia cen. Mieszkania kwalifikujące się do limitu cenowego programu sprzedawały się na pniu, czasem jeszcze przed wbiciem łopaty.
Program w istotny sposób wpłynął też na strukturę rynku. Największy popyt skierował się na mniejsze i średnie mieszkania, które mieściły się w limitach cenowych i metrażowych programu. To wywołało presję cenową właśnie w tym segmencie, czyniąc go jeszcze mniej dostępnym dla osób niekorzystających z K2%.
Co ciekawe, wpłynął on także na rynek najmu. Część osób, która planowała zakup mieszkania na własne potrzeby, skorzystała z programu, zwalniając tym samym wynajmowane lokale. Z drugiej strony, pojawili się inwestorzy, którzy widząc stabilny rynek najmu i zwiększoną płynność dzięki K2%, kupowali mieszkania z myślą o wynajmie, napędzając popyt inwestycyjny.
Dla tych, którzy nie kwalifikowali się do programu – czy to ze względu na wiek, posiadanie innej nieruchomości w przeszłości, czy po prostu na brak zdolności kredytowej nawet z dopłatą – sytuacja stała się jeszcze trudniejsza. Musieli konkurować o ograniczone zasoby z klientami, którzy mieli znaczącą przewagę finansową dzięki dopłacie państwa. To budziło zrozumiałą frustrację.
Wpływ Kredytu 2% był więc spektakularny, ale też kontrowersyjny. Z jednej strony pomógł tysiącom osób spełnić marzenie o własnym M, z drugiej – przyczynił się do ponownego, silnego wzrostu cen, oddalając perspektywę zakupu dla szerokich grup społeczeństwa.
Program zadziałał jako potężny stymulator popytu, ale nie adresował fundamentalnego problemu rynku – chronicznego niedoboru podaży mieszkań w stosunku do potrzeb. Zwiększając dostępność finansowania bez zwiększania liczby dostępnych nieruchomości, nieuchronnie przełożyło się to na wyższe ceny.
Zakończenie przyjmowania wniosków do programu pod koniec 2023 roku było momentem wyczekiwania. Czy popyt utrzyma się, czy rynek ponownie przyhamuje? Początek roku 2024 pokazał, że impet nieco wyhamował, ale wysokie ceny stały się nową bazą. To pokazuje, jak silny i trwały był jego wpływ na kształtowanie wartości nieruchomości.
Obecna stabilizacja cen na wysokim poziomie jest w dużej mierze spuścizną tego programu. Rynek wchłonął dodatkowy popyt, deweloperzy i sprzedający z sukcesem podnieśli ceny, a nowi potencjalni kupujący muszą się zmierzyć z tą nową, wyższą rzeczywistością cenową. Analizując przyszłość, nie można zapomnieć o roli tego, w pewnym sensie, rynkowego "game changera".
Rynek pierwotny vs wtórny: Zmieniające się preferencje kupujących
Wybór między mieszkaniem prosto od dewelopera a lokalem "z drugiej ręki" to jedna z fundamentalnych decyzji stojących przed kupującymi. Przez lata preferencje były różne, często dyktowane bieżącymi warunkami rynkowymi i dostępnością finansowania.
Jednak dane rynkowe z ostatnich lat wyraźnie wskazują na trend, w którym coraz częściej wybieramy teraz rynek pierwotny. Co sprawiło, że Polacy masowo zwrócili się w stronę świeżo wybudowanych osiedli i apartamentowców, odchodząc od urokliwych kamienic czy bloków z wielkiej płyty?
Jedną z kluczowych przyczyn tej zmiany preferencji jest ogólna poprawa sytuacji gospodarczej, która, mimo wahań inflacyjnych, przełożyła się na wzrost dochodów i lepszą kondycję finansową wielu gospodarstw domowych. Ludzie po prostu mogą pozwolić sobie na więcej.
Gdy finanse są stabilniejsze, a dostęp do kredytów (zwłaszcza w okresach korzystnych stóp lub dopłat) jest szerszy, chętniej sięgamy po produkty postrzegane jako "nowocześniejsze" i potencjalnie mniej kłopotliwe. Mieszkania z rynku pierwotnego często spełniają te kryteria.
Wzmożony popyt na nowe mieszkania wynika zarówno z realizacji własnych celów mieszkaniowych – kupujemy, aby po prostu mieć gdzie mieszkać – jak i z celów inwestycyjnych. Nowe mieszkania są często atrakcyjniejsze dla przyszłych najemców i łatwiej nimi zarządzać bez niespodzianek związanych ze starym budownictwem.
Ale to nie tylko kwestia grubości portfela i dostępności kredytu. Zmieniły się także nasze priorytety i świadomość. Kładziemy dziś znacznie większy nacisk na aspekty ekologiczne i technologiczne naszych przyszłych domów. To już nie jest fanaberia, a często racjonalny wybór.
Chcemy, aby nasze lokum było wyposażone w nowoczesne rozwiązania, które poprawiają komfort życia – systemy typu "smart home", które pozwalają zarządzać oświetleniem, ogrzewaniem czy bezpieczeństwem za pomocą aplikacji. To po prostu wygodne.
Równie, a może nawet ważniejsze w dobie rosnących cen energii, stało się dążenie do tego, aby nasze mieszkanie czy dom były niskoemisyjne i energooszczędne. Lepsza izolacja, nowoczesne okna, rekuperacja, fotowoltaika – to wszystko przekłada się na niższe rachunki za ogrzewanie i prąd w przyszłości.
Spełnienie tych wymagań jest zdecydowanie trudniejsze, a czasem wręcz ekonomicznie nieopłacalne, gdy wybierzemy stare budownictwo. Stare kamienice czy bloki często wymagają gruntownych i kosztownych remontów, aby doprowadzić je do współczesnych standardów efektywności energetycznej.
Modernizacja starych instalacji elektrycznych czy hydraulicznych w mieszkaniu z rynku wtórnego potrafi odkryć wiele ukrytych "niespodzianek", które mogą pochłonąć gigantyczne środki i nerwy. Deweloper zapewnia nową instalację, która po prostu działa.
Nowe budownictwo projektowane jest z myślą o współczesnych potrzebach: większe okna, lepsze rozkłady pomieszczeń, dostępność światłowodu, nowoczesne klatki schodowe, często miejsca parkingowe w hali garażowej czy udogodnienia na osiedlu (place zabaw, zieleń).
Mieszkanie na rynku wtórnym wymaga często natychmiastowych nakładów finansowych na remont, często bez gwarancji co do stanu technicznego ukrytych elementów. Nowe mieszkanie jest objęte gwarancją dewelopera i rękojmią, co daje większe poczucie bezpieczeństwa.
Nie można zapomnieć o aspektach finansowania. Chociaż program Kredyt 2% dotyczył obu rynków, deweloperzy byli przygotowani na obsługę dużej liczby transakcji i często oferowali udogodnienia, które przyciągały kupujących korzystających z dopłat.
Popyt inwestycyjny również preferował rynek pierwotny. Łatwiej kupić kilka nowych mieszkań od jednego dewelopera, zarządzać nimi (brak historii najemców, od razu wiadomo co jest w standardzie), a także sprzedać w przyszłości jako "nowe", co może mieć lepszą cenę.
Choć rynek wtórny wciąż ma swoje niezaprzeczalne atuty, takie jak często lepsza lokalizacja w centrach miast czy urok starych budynków, to wysokie koszty remontów (w tym termomodernizacji) i brak nowoczesnych udogodnień sprawiają, że dla wielu staje się on mniej atrakcyjnym wyborem w tej samej cenie metra kwadratowego.
W rezultacie, wzmożony popyt na rynku pierwotnym prowadzi do szybszego wzrostu cen w tym segmencie w porównaniu do rynku wtórnego, choć ten drugi, aby utrzymać konkurencyjność, również musiał dostosować swoje ceny, pchane w górę ogólną koniunkturą i inflacją. Ta zmiana preferencji to ważny element układanki rynkowej, wpływający na dynamikę cen obu typów nieruchomości.
Wzrost cen domów a siła nabywcza: Kogo stać na zakup?
Rozmawiając o cenach nieruchomości, nie można pominąć kluczowego pytania: kogo tak naprawdę stać na zakup w obecnych warunkach rynkowych? Relacja między cenami a zarobkami to barometr dostępności mieszkań i domów dla przeciętnego Polaka.
Analizy trendów rynkowych z ostatniego pięciolecia jasno pokazują alarmujące zjawisko: ceny domów i mieszkań w Polsce rosły stale i to przeciętnie szybciej niż w wielu innych krajach Unii Europejskiej. Była to jedna z najszybciej drożejących nieruchomości w regionie.
Konsekwencją tego szybkiego wzrostu cen jest brutalna prawda: ceny nieruchomości rosły szybciej niż wynagrodzenia. Oznacza to, że choć nominalne zarobki w Polsce rosły, siła nabywcza przeciętnego wynagrodzenia w kontekście zakupu mieszkania realnie malała.
Jeśli dziś zarabiasz, statystycznie rzecz biorąc, o X procent więcej niż pięć lat temu, ale mieszkania w tym samym okresie podrożały o Y procent, gdzie Y jest znacząco większe od X, to de facto stać cię na mniejszą część tego samego mieszkania. To prosta, bolesna matematyka.
Wnioskiem z tej zależności jest fakt, że zarabiając tyle samo (realnie, po uwzględnieniu inflacji i wzrostu cen), coraz dłużej trzeba oszczędzać, aby zgromadzić środki na zakup własnego lokum. Czas potrzebny na odłożenie na wkład własny czy nawet całą wartość mniejszego mieszkania wydłużył się znacząco.
Sytuację tę jeszcze bardziej skomplikowały i pogłębiły rosnące koszty kredytów hipotecznych, wywołane podwyżkami stóp procentowych. Dla wielu osób nawet po uzbieraniu wkładu własnego, miesięczna rata kredytu okazała się zaporowa, przekraczająca możliwości budżetu domowego.
Jeśli kiedyś rata kredytu na typowe mieszkanie pochłaniała rozsądny procent dochodów, pozwalając na normalne życie i dalsze oszczędzanie, w najgorszym okresie mogła ona stanowić nawet połowę lub więcej pensji, co czyniło zakup irracjonalnym lub niemożliwym.
To właśnie ta kombinacja szybko rosnących cen nieruchomości i wysokich, trudno dostępnych kredytów hipotecznych sprawiła, że Droga do "przeprowadzki na swoje" stała się dla wielu młodych ludzi czy rodzin po prostu zamknięta. Zostali effectively priced out z rynku.
W tej sytuacji nasuwa się fundamentalne pytanie: kogo stać na zakup mieszkania czy domu w Polsce w 2024 roku? Odpowiedź nie jest prosta, ale rysuje się pewien profil nabywcy, który może pozwolić sobie na realizację tego celu.
Pierwsza grupa to osoby o ponadprzeciętnych zarobkach, często w dobrze płatnych sektorach gospodarki. Ich dochody są na tyle wysokie, że nawet przy wyższych cenach i kosztach kredytu, ich zdolność kredytowa pozostaje na satysfakcjonującym poziomie, a oszczędzanie na wkład własny nie zajmuje dekad.
Kolejną grupą są ci, którzy posiadają znaczący kapitał własny zgromadzony wcześniej, na przykład z zysków z poprzednich inwestycji, ze sprzedaży innej nieruchomości, lub, co częste w Polsce, dzięki wsparciu finansowemu od zamożniejszych rodziców czy dziadków.
Tutaj dochodzimy do roli programów wsparcia państwa. Zdecydowanie łatwiej było tym, którym udało się skorzystać z dofinansowywanego przez rząd kredytu, jakim był Kredyt 2%. Niższa rata i korzystniejsze kryteria zdolności kredytowej otworzyły drzwi do własnego M dla tysięcy osób, dla których normalny kredyt był poza zasięgiem.
Ci, którzy nie należą do żadnej z powyższych grup – czyli większość osób ze średnimi zarobkami, bez znaczących oszczędności czy wsparcia rodziny i bez możliwości skorzystania z programu z dopłatą – znaleźli się w najtrudniejszej sytuacji.
Dla nich jedyną realną opcją pozostaje często długoterminowy wynajem, który sam w sobie jest drogi i pochłania znaczną część dochodów, lub życie w gorszych warunkach, np. w mniejszych miejscowościach, na dalekich przedmieściach lub nadal z rodziną.
Problem dostępności mieszkań i domów w Polsce stał się wyzwaniem społecznym i ekonomicznym. Prowadzi do segregacji przestrzennej, ogranicza mobilność zawodową, a dla wielu młodych ludzi jest źródłem frustracji i niepewności co do przyszłości.
Dopóki tempo wzrostu cen nieruchomości nie zwolni znacząco lub realne wynagrodzenia nie zaczną rosnąć znacznie szybciej (czego prognozy w krótkim terminie nie obiecują), przepaść między marzeniem o własnym M a realną możliwością jego zakupu będzie się poszerzać.
Sytuacja na rynku kredytów hipotecznych, choć stopy procentowe przestały rosnąć, wciąż nie powróciła do tej sprzed podwyżek. Zdolność kredytowa nadal jest niższa, a wymagania banków ostrożniejsze, co dodatkowo ogranicza grono potencjalnych nabywców.
W efekcie, rynek nieruchomości w Polsce w 2024 roku pozostaje rynkiem, na którym zakup własnego domu czy mieszkania jest przywilejem, dostępnym dla węższej grupy społeczeństwa, chyba że pojawią się nowe, szerzej dostępne formy wsparcia publicznego, co w obliczu stanu finansów państwa jest pytaniem otwartym.